
Happy meal czy healthy meal?
Happy meal – czy rzeczywiście jest szczęśliwy?
Zacznijmy więc od typowego zestawu dla dzieci w popularnej sieci fast food zaprezentowanego na zdjęciu (happy meal). Opakowany w pociągające pudełko w kolorach znacząco pobudzających apetyt (czerwień i żółty wzmagają, niebieski i fioletowy apetyt hamują, zieleń jest neutralna) i kojarzących się naszym mózgom z czymś wesołym i przyjemnym.
Do tego zabawka. Niby kawałek plastiku, ale trzeba przyznać, że proponowane wzory są tak atrakcyjne, że czasem sama mam ochotę je mieć. Lokal dodatkowo zapewnia świetny plac zabaw, zwykle zewnętrzny i wewnętrzny, a ostatnio ogromny tablet z grami. Wszytko to niezwykle atrakcyjne dla dzieci i zachęcające do częstego odwiedzania tego miejsca.
A jak smakuje?
Smak potraw również pociąga, zwłaszcza dziecięce mózgi, które w ciągu tych pierwszy kilku lat życia w wielu przypadkach nie poznały jeszcze tak dużej różnorodności smaków, jak te należące do dorosłych. Co w tych smakach niezwykłego? Opierają się one na zestawieniu powodującym wydzielanie się w głębokich strukturach mózgu neuroprzekaźników odpowiedzialnych za poczucie szczęścia, radości i innych pozytywnych emocji, Zauważcie, że praktycznie nic nie jest tam kwaśne. A ten właśnie smak hamuje wydzielanie „hormonów szczęścia”, co doceniają dorośli (i część dzieci – np. moja Zuzia), bo już wiemy, że „co za dużo to niezdrowo” i nadmiar przyjemności odczuwamy jako nieprzyjemny. Typowy dla Happyy Meal smak słony (o ile się nie przesoli) w połączeniu z tłuszczem (smak nasyconych kwasów tłuszczowych został niedawno odkryty i wyraźnie pobudza wydzielanie dopaminy) oraz smakiem określanym jako „umami” (smakiem gutaminianu sodu – określanym jako smak „orgazmiczny”) stymuluje te same ośrodki mózgu, jak standardowa dawka kokainy.
Happy meal co jest w składzie?
Skład najczęściej kupowanego zestawu dla dzieci to 4 nuggetsy z kurczaka, małe frytki (często z pobudzających receptory słodkiego smaku ketchupem), sok jabłkowy i mus owocowy (jabłko straciło na wartości odkąd go wprowadzono). Wymiana frytek na sałatkę, czy pomidorki i wybór wody zamiast soku to przypadki nader rzadkie.
Kcal i nie tylko
Przytoczony przeze mnie zestaw to 593 kcal energii. Czyli 42% dziennego zapotrzebowania typowego 5-6 latka (1400kcal). Nie jest to mało, ale jeśli będzie to obiad to liczba ta raczej nie przeraża. W przypadku 10 latka i zapotrzebowania ok. 1800-2000 kcal tym bardziej. Dodać jednak trzeba, że zawartość soli w tym daniu stanowi również ponad 56% dopuszczalnej dobowej dawki – trzeba więc unikać jej w pozostałych posiłkach. Podobnie zawartość tłuszczu to ok. 40% dziennego zapotrzebowania.
A czego w Happy Meal nie ma?
W dobowym rozrachunku nie stanowią te wartości zasadniczo ogromnego problemu, jednak należy wspomnieć o dwóch aspektach. Pierwszy to brak porcji warzyw w głównym posiłku dnia. Owszem można to nadrobić w innych daniach, jednak ten wysoko atrakcyjny posiłek pozostawia w głowie dziecka (i dorosłych też) obraz smacznego dania bez warzyw. Dodatkowo wymienione zestawienie smaków oraz mieszanki dużej ilości tłuszczu i soli podanych jednocześnie znacząco pobudza wydzielanie hormonów głodu. Dlatego mimo obfitości kalorycznej dania mamy ochotę jeszcze coś zjeść nawet zaraz po posiłku. I wiele dzieci tak właśnie robi. Dorzucając jeszcze lody, a wraz z nimi 403 kcal prawie 9g tłuszczu i dodatkowe 0,35 g soli! W efekcie posiłek ten stanowi 71% dziennego zapotrzebowania na energię, 59% tłuszczu i 70% soli. Lody takie pobudzą ochotę na jedzenie jeszcze bardziej i głód wróci zamiast po 3-4h już po 1-2. A przecież w zasadzie nic już jeść się nie powinno.
No i co z tego?
Faktem jest, że przekroczenie dziennego zapotrzebowania kalorycznego od czasu do czasu nie powinno być problemem, jeśli potem się go spali. Należy więc pamiętać o zwiększeniu aktywności fizycznej dziecka w kolejnych dniach. By spalić nadmiarowe 500kcal 5 latek powinien przebiec ok 10 km.
Gdzie jest problem?
Zabieranie dzieci w tak atrakcyjne dla nich miejsce i to z posiłkiem, który smakuje prawie każdemu często jest kojarzone z innymi przyjemnymi okazjami. Organizuje się tam urodziny, chodzi z wyjątkowych okazji i właśnie dość często zabiera w trakcie wycieczek. Ma to na celu zazwyczaj ograniczenie spożywania potraw typu Happy Meal. Powoduje jednak odwrotny efekt. Jedzenie fast foodu staje się nagrodą. A nagrodę każdy chce dostać. Zwiększa to bardzo atrakcyjność takich dań. Zwłaszcza, gdy dziecko zabierają tam osoby, które są dla niego autorytetem – rodzice, dziadkowie, nauczyciele. Zachowanie z dzieciństwa bardzo rzutują na dorosłość. To wiem z własnego doświadczenia. Byłam nagradzana słodyczami i teraz, gdy coś (nawet małego) mi się powiedzie od razu mam na nie ochotę. Nie jest łatwo pozbyć się tego wdrukowanego schematu, trzeba zawsze już się kontrolować.
Robimy z gęby cholewę
Postępowanie takie pokazuje też niekonsekwencje rodziców. Bo czyż nie mówimy naszym dzieciom codziennie co jest zdrowe? Namawiamy je, by zjadły warzywa, rybkę i kaszę. Gdy odmawiają widzą nasze zmartwienie lub złość. A tu święto! I właśnie wtedy nagle to co było niezdrowe i „blee” jest ok. I jeszcze mówią „Jak pięknie zjadłeś” (sama słyszałam!)! Czyli to jedzenie jest super. Ale przecież mówili wczoraj, że nie. Frustracja. No i wybór pod upodobania, bo tak łatwiej.
Łatwie wybrać Happy Meal niż healthy meal
Dzieci często nie chcą czegoś jeść. Odmawianie jedzenia warzyw, czy kasz przychodzi im znacznie łatwiej niż dań z lokalu ze złotymi łukami. Dzieje się tak właśnie ze względu na smak. Zdrowe dania nie mają zbyt wiele smaku kwasów tłuszczowych i nie ma w nich umami! My dorośli też przecież mamy problem z odmawianiem zjedzenia kalorycznych, acz pysznych przekąsek.
Szkoła ma być happy, nie meal…
A co z ta szkołą i przedszkolem? W programie nauczania każdej klasy stoi jak byk „Promowanie zdrowego stylu życia”. Jakim więc prawem szkoła/przedszkole może zabierać dzieci na śmieciowe żarcie i łączyć to z dobra zabawą? Nie wiem…
Kolejna prawda jest zgoła inna! Nie ma opcji, by uchronić dziecko przez spróbowaniem fast foodów. My nie damy, da szkoła. Szkoła nie da, koledzy poczęstują/namówią. A może babcie/ciocie lub nawet prędzej wujkowie czy dziadkowie. Ktoś zabierze, ktoś da. To się stanie i jest nieuniknione. Jak więc to robić tak, by nie weszło w krew?
Jak ja to robię
Nie wiem, czy jest sposób idealny, ale mogę Wam napisać co sama robię. Ale zacznę od początku. Mieliśmy w swoim życiu taki czas – ja i mąż, że przez kilka tygodni żywiliśmy się w fast foodach kilka razy w tygodniu. Było to zaraz po ślubie i śmierci teściów w wypadku. Szwagier był w szpitalu w połowie Polski, szwagierka 100km w innym kierunku, my na północy, a dom teściów 200 km w jeszcze inną stronę. Jeździliśmy, by wszystko załatwić i wybieraliśmy ten „łatwy” posiłek. Czuliśmy się okropnie, ale myśleliśmy, że to przez emocje związane z całą trudną sytuacją. To, że waga rosła w sumie nie robiło wtedy na nas wrażenia. Za to ciągłe bóle głowy, wzdęcia, zmęczenie, skurcze łydek i ciągły głód już tak. To było efekt spożywania fastfoodów kila razy w tygodniu.
Dzieci
Gdy adoptowaliśmy dzieci starsze znały już ten smak. Nie mieliśmy więc złudzeń, że będą o to prosić. Dlatego sprowadziliśmy ten lokal do kawiarni z lodami oraz miejsca, gdzie zjeść można tylko, gdy nie ma innego wyjścia (jest tak, gdy wracamy od dziadków przez całą Polskę autostradą i pechowo wypada pora na jedzenie (wszyscy głodni bardzo) na jednym z odcinków, gdzie nic innego nie ma). Lody są tłuste i kaloryczne, ale takie są prawie wszystkie. Nie chodzimy tam nigdy w dni świąteczne (urodziny, imieniny, koniec/początek roku szkolnego itp.), zawsze w zwykły dzień słodyczowy (weekend). Dokładnie przedstawiłam dzieciom skład takiego posiłku i jego wady. Powtarzam to regularnie. Bo właśnie edukacja jest w tym wszystkim najważniejsza!
Edukacja działa.
Czy są efekty? Myślę, że tak. Czasem pytam dzieci kontrolnie w podróży, czy chcą iść do „maka”, czy „zwykłej” restauracji/baru. Zazwyczaj wybierają zdrowsza opcję, zwykle domagając się zupy (zwłaszcza rybnej). Sieć restauracji Polsce jest tak ogromna, że łatwo znaleźć przyjazny lokal, również na wycieczce szkolnej/przedszkolnej i zamówić coś co lubią prawie wszyscy (pomidorowa?, spaghetti?). A jeśli czasu jest zbyt mało to może lepiej zrezygnować z posiłku na ciepło i zadowolić się suchym prowiantem z domu? Kanapki z serem żółtym i ogórkiem przechodzą próbę czasu wzorowo;).
Może być smacznie i zdrowo!
Fajną opcją jest pokazanie dzieciom, że można zjeść podobnie smaczny posiłek, a dużo zdrowszy! Tu znajdziecie moją zdrowszą wersję Happy Meal’a z dokładnym przepisem!


5 komentarzy
Kaś
Zawsze to trochę lepiej 🙂
Katarzyna
Fajny ten blog 🙂
Też jestem mamą 3 , do McD zaglądamy średnio raz na rok w drodze w góry, nigdy nie kupujemy zestawów, tylko frytki. Jedna z moich uczennic, która pracowała w McD za młodu, podpowiedziała mi, że zawsze można poprosić przyjmującego zamówienie, żeby frytki były bez soli – nie dość, że unikamy jej (możemy sami dodać ewentualnie w normalnej ilości), to jeszcze muszą frytki zrobić na świeżo 🙂 Pozdrawiam i czytam dalsze wpisy!
Dziecięce Inspiracje
Nam się zdarza odwiedzić Maca i kupić taki zestaw. Fakt, że zdarza się to może dwa razy w roku, ale też nie popieramy takiego jedzenia.
Kaś
Nie jest tak źle – mają trójkę przestawiłam na zdrową dietę dość sprawnie. Ale fakt, że takie miejsca warto omijać:)
http://www.drzdrowko.pl/kontakt.html
Niestety dzieci są skazane na takie jedzenie. Jeśli już spróbują, ciężko będzie ich oduczyć. Dlatego lepiej nie dawać takiego jedzenia.