Dolny Śląsk – nasza wakacyjna przygoda
Naszą wyprawę zaczęliśmy od Wrocławia. Dotarliśmy tam w godzinach późno popołudniowych. Udaliśmy się do wynajętego apartamentu w hotelu apartamentowym Mala Italia z dala od centrum. Mieszkanie z dwoma sypialniami oraz salonem połączonym z kuchnia i jadalnią. Cicho, spokojnie, duży parking i całodobowa recepcja, a do tego przystępne ceny. Dodatkowo otrzymaliśmy bon na zniżkę 25% we włoskiej restauracji na starówce i butelkę prosecco gratis:). Zjedliśmy pyszny obiad, mąż prowadził, więc wino przypadło mi w udziale;). Na szczęście mam głowę jak znany wrocławski detektyw Eberhard Mock;). Potem udaliśmy się na wieczorne zwiedzanie starówki i poszukiwanie krasanali!
Najpierw jednak „spotkaliśmy” lorda Vadera w dość nietypowym towarzystwie;).
Już tego dnia napotkaliśmy całe mnóstwo krasnali, co sprawiło dzieciom ogrom radości!
Były też inne pomniki i budowle, które wzbudziły zainteresowanie dzieciaków.
No i wreszcie „przepiękne kamieniczki”, które zrobiły takie duże wrażenie na Aleksie, że właśnie je narysował w szkole, a które wraz z rzeką robiły niesamowite wrażenie w promieniach zachodzącego słońca.
Następnego ranka udaliśmy się najpierw na zwiedzani muzeum wody – Hydropolis. Miejsce fantastyczne i robiące duże wrażenie! Można się wiele dowiedzieć o samej wodzie, jak i mieszkańcach mórz i oceanów. Są też techniczne szczegóły dotyczące zdobywania największych głębin. A także informacje o katastrofach morskich i ich przyczynach. Można też w strefie relaksu posłuchać nadmorskich dźwięków patrząc na fale i aż dwa ogromne księżyce na niebie! Dla dzieci zorganizowano też salę zabaw, gdzie można spróbować sił w eksperymentach, czy po prostu pobawić się fluorescencyjnymi klockami lub narysować świecący obrazek.
Potem udaliśmy się na dalsze zwiedzanie miasta. Obejrzeliśmy też Panoramę Racławicką. Dzieciom ogromnie podobało się to, że część otoczenia stanowiły rzeczywiste przedmioty, które nagle przechodziły w obraz. O dziwo chętnie wysłuchały też opowieści o szczegółach bitwy.
Później znów szukaliśmy krasnali:) Zwiedzaliśmy bulwary nad Odrą i wyspy, w tym Ostrów Tumski wraz z katedrą i pięknymi widokami z jej wieży. Wrażenie robiły zarówno dawne budowle jak budynki uniwersytetu, jak i nowoczesne konstrukcje. Zawiedliśmy się trochę, bo muzeum antropologiczne, które chcieliśmy odwiedzić jest niestety nieczynne latem, a piękna aula uniwersytety była w trakcie konserwacji. Zwiedziliśmy też nieduże muzeum archeologiczne i odwiedziliśmy kilka pięknych kościołów.
Kolejny dzień zaplanowaliśmy mocno rekreacyjnie! Najpierw było ZOO z cudownym Afrykarium. Tu trzeba dodać, że warto wstać wcześnie i być tam rankiem, bo my weszliśmy „z marszu”, a potem kolejka do wejścia była tak na jakieś 1,5-2h oczekiwania..
Zarówno podwodny, jak i nadwodny świat afrykańskiego kontynentu robi ogromne wrażenie!
Potem zwiedziliśmy też inne części ZOO. Dzieciom bardzo podobała się możliwość oglądania lwów przez okna dżipa wstawionego w ogrodzenia. Można było poczuć się jak na Safari. Popołudnie spędziliśmy w fantastycznym Aquaparku. Warto wiedzieć, że dla rodzin z dziećmi (do 4 dzieci) istnieje możliwość zakupu fantastycznego łączonego biletu ZOO + Aquapark na cały dzień za 199zł za nawet 6 osób. My właśnie skorzystaliśmy z tej promocji. Bilet kupuje się w ZOO, a do Aquaparku można pójść innego dnia – do 3 m-cy od daty zakupu.
Następnego dnia ruszyliśmy w dalsza podróż. Zapomnieliśmy misia grającego kołysanki, ale pan portier była tak miły, że do nas zadzwonił i zabezpieczył misia na cały tydzień, tak byśmy mogli odebrać go jadąc do babci. Naszym celem był Świeradów Zdrój, ale nie omieszkaliśmy zwiedzić kilku fajnych miejsc po drodze! Najpierw odwiedziliśmy Świdnicę. Obejrzeliśmy piękną katedrę i starówkę – i z poziomu ziemi i z wysokości wieży ratusza. Dowiedzieliśmy się, że Świdniczanie mają poczucie humoru;). Później zwidzieliśmy Kościół Pokoju – zbudowany w niezwykły sposób jedynie z drewna, gliny i słomy, w ekspresowym tempie 1 roku – zgodnie z prawem ustanowionym w tamtych czasach wobec protestantów.
Kolejnym punktem wycieczki był monumentalny zamek Książ w Wałbrzychu. Budowla wspaniała i robiąca wrażenie. Przykre, że tak niewiele zachowało się wewnątrz…
Na koniec odwiedziliśmy Jelenią Górę, gdzie zjedliśmy pyszny obiad w azjatyckiej restauracji i zwiedziliśmy starówkę.
Wieczorem dotarliśmy do Świeradowa Zdroju i naszego hotelu Willa Cotonina Mineral & Spa. Obiekt położony na obrzeżach miasta na sporym ogrodzonym terenie, tuż nad szemrzącym cicho potokiem. Obiekt oferuje rodzinom wiele atrakcji. Jest duży plac zabaw, dla maluchów niewielka sala zabaw w budynku, trawiaste boiska i teren rekreacyjny. W wakacje prowadzone są codziennie animacje dla dzieci – zajęcia sportowe, plastyczne czy harcerskie. Dwa razy w tygodniu wieczorem organizowane jest ognisko. Goście mogą korzystać z basenu (choć woda jest w nim trochę zbyt zimna – dzieciom to nie robiła, ale my marzliśmy;)), saun oraz fantastycznego zewnętrznego jacuzzi z podgrzewaną wodą. W obiekcie podają bardzo smaczne śniadania. Można też wykupić obiadokolacje w formie bufetu. Dla naszej rodziny przygotowano dwa pokoje z dużymi podwójnymi łóżkami połączone drzwiami. Mieliśmy więc dwie łazienki.
Następnego dnia była niedziele, więc udaliśmy się do małego lokalnego kościółka, gdzie obecność i aktywność dzieci w trakcie nabożeństwa wzbudziła niezwykła radość księdza proboszcza przyzwyczajonego raczej do grona parafian w starszym wieku. Potem pojechaliśmy zwiedzić oddalony o kilkanaście kilometrów zamek Czocha. Obiekt o niezwykłej historii i bardzo ładnie odrestaurowany. Mieści się w nim hotel, gdzie można przenocować nawet w bardzo królewskich warunkach. Prowadzone są tam też kolonie w stylu szkoły magii z Hogwartu:). Na dzieciach wrażenie zrobiły liczne tajemne przejścia oraz sale tortur i lochy czarownic, z których to nawet uciekły, przed domniemaną białą damą. A legendę o nieszczęsnej Gertrudzie utopionej za zdradę w studni przez męża oraz jej zamurowanym w ścianie dziecku Aleks zapamiętał szczegółowo i długo jeszcze powtarzał.
Kolejnego dnia wyruszyliśmy w góry stołowe. Zwiedziliśmy skalny labirynt z wąskimi przejściami – Błędne Skały i zdobyliśmy Szczeliniec Wielki, gdzie również przeszliśmy drogą skalnych szczelin – przez Kuchnię diabłów do Piekła. Przejścia były niekiedy wąskie i ciemne. Zwłaszcza jedno budziło strach dzieci. Jednak zaraz za nim na skale młoda para robiła sobie zdjęcia. W ciemności Aleks dojrzał piękną dziewczynę w białej sukni i krzykną uradowany „Tam jest księżniczka!”, a echo poniosło jego głos po skałach. Gdy przechodziliśmy obok panny młodej trudno było powiedzieć, czy to jej buzia, czy Aleksa była bardziej zarumieniona z zawstydzenia:).
Następnego dnia zwiedziliśmy sztolnie „Kowary” – dawną kopalnię uranu, gdzie mogliśmy obejrzeć jego rudę w skale, zobaczyć i poczuć techniki górnicze, poznać i zobaczyć minerały pochodzące z Karkonoszy, obejrzeć świetlny pokaz o bombie atomowej oraz spotkać Św. Barbarę w jej kaplicy i poszukać z wielkim przejęciem śladów gnomów.
Pojechaliśmy też do Czech zobaczyć potężne Skalne Miasto. Nie było tam ciasnych przejść i zbyt wielu tajemniczych zgłębień, ale ogrom i niesamowite kształty skał sprawiały, że czuliśmy się tak, jakbyśmy zwiedzali wnętrza kopalni Moria z Władcy Pierścienie. Dzieci odruchowo nasłuchiwały, czy nie usłyszą bębnów wróżących niebezpieczeństwo;).
Kolejnego dnia ruszyliśmy na Śnieżkę! Z samego Karpacza! W górę szliśmy pięknym czerwonym szlakiem, w potem wróciliśmy stromym i okropnie kamienistym szlakiem czarnym (nie polecamy). Razem wyszło ponad 16km. Ali prawie biegł do góry i mieliśmy wrażenie, że stopień nachylenia gruntu nie robi mu żadnej różnicy. Z reszta siostry niewiele odstawały. Gdy wyszliśmy z lasu Ali zapragną wziąć sobie kamyczek na pamiątkę, na co pozwoliłam i zapakował go do plecaka. Wniósł go na sam szczyt i zniósł na dół. Potem okazało się, że jego „kamyczek” ważył ponad 650g.…;)
Następnego dnia mieliśmy odpoczywać, ale okazało się, że na piątek zapowiadają deszcze i nie da się już pewnie pójść w góry. A nam została najdłuższa i najpiękniejsza zaplanowana trasa (z dwoma wariantami skrócenia, z których nie skorzystaliśmy, bo wszyscy chcieli iść do przodu!).
Wyprawę zaczęliśmy rano w Szklarskiej Porębie. Najpierw dotarliśmy do pięknego wąwozu Kamieńczyka i podziwialiśmy wodospad o tej samej nazwie. Oczywiście nie omieszkaliśmy pomoczyć rąk w potoku powyżej wodospadu.
Następnie zdobyliśmy Szrenicę odwiedzając po drodze kolejne schroniska i włażąc na wszystkie dostępne skałki.
Potem ruszyliśmy dalej granią, aż na skalisty Łabski Szczyt i dalej wokół Śnieżnych Kotłów na Wielki Szyszak – drugi najwyższy szczyt Karkonoszy polskich po Śnieżce. Widoki zapierały dech w piersiach! Wracaliśmy przez Schronisko pod Łabskim Szczytem. Cała trasa wyniosła 22km długości i fakt, że ostatni kilometr był już baaardzo ciężki dla wszystkich. Ale satysfakcja ze zdobycia tylu gór na raz jest bezcenna!
Ostatniego dnia do południa leżeliśmy w jacuzzi i zupełnie nie przeszkadzał nam padający na głowy deszcz:). Był to nawet plus, bo nikt inny nie odważył się wyjść na zewnątrz i mieliśmy 10 osobową wannę tylko dla siebie:). Potem wybraliśmy się do centrum miasteczka. Pospacerowaliśmy w parku zdrojowym. Napiliśmy się wody mineralnej w pijalni w pawilonie spacerowym i zjedliśmy pyszne gofry. Następnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy do babci! Po drodze odbierając misia z Wrocławia i odwiedzając chrzestną mamę Asi w Tarnowskich Górach:)
2 komentarze
Hanka
Podziwiam. Tak dużo zwiedziliście i zobaczyliście w tak krótkim czasie. Szacunek za dobrze zorganizowany czas
👌🏼. Ten mały kościółek nie był czasem na pograniczu Świeradów Zdroju (kiedyś Czerniawy) a Pobiednej?
Matecznik K.
Świetna organizacja, tyle zwiedzić podczas jednego wyjazdu! Fantastyczna przygoda, nie tylko dla dzieci.
We Wrocławiu krasnale są niezaprzeczalną atrakcją, choć jeszcze bardziej ujmujący jest Pomnik Anonimowego Przechodnia (składający się z postaci odlanych z brązu, naturalnej wielkości, wchodzących i wychodzących spod ziemi). Robi niesamowite wrażenie.
Pozdrawiam, K.