„To moja mama” czyli rodzeństwa walka o miłość
Widziałam, że dzieci często rywalizują o bliskość i czas rodziców. Dlatego mając początkowo sporo czasu – byłam na macierzyńskim, przez miesiąc nie pracowałam wcale, a potem po 3 godziny dzienne – skrupulatnie rozkładałam swój czas, by każdemu poświęcić go dużo i tyle samo. Pomimo tego „walka o mamę” rozgorzała w krótkim czasie.
Najbardziej widoczna była ona między młodszymi dziećmi, Alemu musiałam poświęcać czas na ubieranie, przewijanie i karmienie. Zuzia w każdej z tych chwil „wchodziła mi pod nogi”. Nie chciała pozwolić bym była z nim sam na sam. Z nią spędzałam pełne 2 godziny 3 razy w tygodniu, gdy Asia byłą w szkole, a Ali spał. Robiłyśmy różne prace plastyczne, uczyły się razem kolorów, cyfr, przyrody itp., a czasem po prostu oglądałyśmy bajkę. To był tylko nasz czas. W pozostałe dwa dni bała Asia i bawiłyśmy się we trzy. Weekendy były pełne zabaw, spacerów i wycieczek całą rodziną.
Mimo tego wszystkiego, gdy tylko Ali zbliżał się do mnie, chciał na ręce czy się przytulał, Zuzia była obok i wpychała się przed niego. Potrafiła go popchnąć czy uderzyć. On za to reagował płaczem gdy tylko wziewam do siebie, którąś z dziewczynek, a gdy to nie przynosiło efektu, szedł na dywan (pilnował by było to na miękkim dywanie;)) i uderzał głową o podłogę. Asia też walczyła o swoje, ale na inny sposób. Niczego nie chciała robić sama i twierdziła, że nie potrafi. Nie umie się ubrać, wytrzeć pupy, zjeść sama itp.
Tata miał więcej spokoju, bo gdy wracał oczywiście wszystkie się na niego rzucały, chciały na ręce itp., ale łatwiej było im wytrzymać do swojej kolejki, bo zawsze mogły w międzyczasie powisieć na mnie;)
Może to wyglądać trochę strasznie, ale tak naprawdę takie zachowania nie są niczym niezwykłym. Mogą się zdarzyć (i zdarzają się nierzadko) również w rodzinach biologicznych. A w naszym przypadku doszła jeszcze „reguła nowości” – nową zabawką bawimy się wszyscy najchętniej… – my byliśmy dla naszych maluchów taką nowością i to wyjątkowo atrakcyjną.
Jak sobie poradziliśmy? No to po kolei.
Asia – potrzebowała pomocy przy prostych czynnościach i oczywiście ją dostała, werbalną… To znaczy, że mówiłam jej po kolei co i jak ma zrobić i chwaliłam za każdy poprawnie wykonany etap… nie obyło się oczywiście bez płaczu czy nawet niewielkiej histerii…ale odczekiwałam spokojnie i gdy przestawała na tyle by mnie usłyszeć mówiłam jaka jest wspaniała, że w nią wierzę i po prostu wiem, że jej się uda tylko musi spróbować jeszcze raz…. po kilku tygodniach robiła wszystko sama…zrozumiała, że właśnie wtedy będzie pochwalona i uściskana, wtedy dostanie uwagę.
Ali – stopniuję po trudności 😉 nie po wieku… płacz trzeba było ignorować – to znaczy powiedzieć, kochanie wezmę cię gdy przyjdzie twoja kolej – to znaczy np. jak już uczeszę Asię, Zuzia zrobi 3 fikołki na rekach itp…i jak nie będziesz płakać… poskutkowało po około 2 tygodniach. Stukanie głową w dywan „bardziej mu się podobało” więc musiałam coś zrobić by stało się bezcelowe. Dlatego nie przerywając za bardzo wykonywanej czynności przytrzymywałam rękę nad jego głową, by nie miał możliwości wziąć zamachu…przez co uderzenia przestały być spektakularne i po jakim tygodniu odpuścił…
Zuzia – nasz kochany diabełek…potrafiła stanąć na rzęsach, by zdobyć uwagę…jak mówiłam biła… niestety nie przestawała mimo tłumaczenia i ostrzeżeń…musiała więc trafiać do kąta..
Tłumaczyłam czemu tam idzie, i że będzie tam 3 minuty… na początku płakała…co ja mówię! Darła się w niebogłosy…na szczęście nie mieszkamy w bloku;) No, ale nie reagowałam – to wcale nie jest takie trudne jak się wydaje…jeżeli uświadomimy sobie, że dziecko siedzi 2 metry od nas, w ciepłym wygodnym miejscu i nic go nie boli…nie płacze i nie krzyczy wcale dlatego, że jest nieszczęśliwe tylko dlatego, że zwykle gdy płacze dostaje uwagę…
Zaczęła więc uciekać z kąta. Gdy ją odprowadzałam śmiała się ze mnie. Jako, że byłam uparta zaczęła mnie bić, pluć, gryźć…nie mogłam na to jej pozwolić więc ją przytrzymywałam w odległości wyciągniętych ramion dopóki nie przestała. Wtedy udawała, że ją biję, że ją boli. To mnie najbardziej bolało…bo wierzcie mi ostatkiem siły woli powstrzymywałam się by nie dać jej w tyłek… walczyłam z sobą, a ona oskarżała mnie właśnie o to z czym resztką sił wygrywałam.
Rzucała też rzeczami, rozbierała się do naga i próbowała znów uderzyć brata lub siostrę. W końcu stwierdziłam, że nie ma innego wyjścia…pozostaje ignorowanie. Może wiele osób uważa, że to zbyt drastyczna metoda…ale tu sprawdziła się w stu procentach…
Odizolowałam Asię z Alim w jednej części pokoju za stołem – by nie mieli kontaktu z Zuzią i ona nie mogła do nich pójść. Dostali zabawki i coś słodkiego, by ich zająć. Pozbierałam wszystkie niebezpieczne przedmioty i te, które łatwo zniszczyć. A Zuzi powiedziałam, że nie będę się z nią bawić, odzywać się do niej ani się nią zajmować dopóki nie uspokoi się i nie odsiedzi swojej kary. Poszłam gotować obiad – lazanię.
Zuzia najpierw wrzeszczała i biegała. Potem rzucała dostępnymi zabawkami, ale nie było ich zbyt wiele i nie robiły dość hałasu. Następnie udawała, że się o coś uderzyła i płakała, żebym jej pomogła. Szarpała mnie i kopała, a ja robiłam uniki nie przerywając tego co robię i skrzętnie unikając kontaktu wzrokowego. Trwało to jakieś pół godziny.
Robiłam beszamel – i on mnie uratował. Pewnie się domyślacie, że choć na twarzy byłam zimna i spokojna w środku się gotowałam…gdyby nie to, że robiąc ten sos musiałam na niego patrzeć i cały czas mieszać pewno bym nie wytrzymała. Zuzia mnie szarpała za spodnie. W końcu wybiegła z płaczem do łazienki. W końcu przestała i powiedziała, że się zsikała.
Nie poszłam do niej. Powiedziałam, że ma się rozebrać i pójść na górę do łazienki umyć się i przebrać. Poszłam za nią, nie z nią. Pomogłam jej wejść do wanny – podstawiłam podnóżek i podałam 1 palec…dałam jej płyn do mycia na gąbkę i polałam ciepła wodą. Umyła się (podczas kąpieli już od dłuższego czasu się sama myła). Ubrała. Zeszłyśmy na dół. Gdy weszłam do kuchni dopiero wtedy zauważyłam, że ona zsikała się na podłodze tuż koło mnie…świadomość, że ja tego nie zauważyłam sprawiła, że wszystkie nerwy mnie opuściły i wręcz poczułam rozbawienie. Kazałam Zuzi zetrzeć mocz ciuchami, które zdjęła i zanieść je do pralki. Następnie umyła podłogę mopem (oczywiście jej z tymi czynnościami pomogłam). Gdy skończyła, przyszła do mnie i powiedziała, że ona już pójdzie do kąta. Po trzech minutach były przeprosiny i mnóstwo tulenia i całusów. Zuzia już nigdy nie odstawiła takiej sceny. Zdarzała jej się owszem popchnąć czy uderzyć kogoś, ale postawiona do kąta grzecznie odczekiwała swoją karę. A po kilku miesiącach kąt „zarósł kurzem”. Nie pamiętam już bym kogokolwiek do niego stawiała.
Nie udało by się to gdyby nie było tego co najważniejsze – pochwał i nagród. Ale o tym już następnym razem…