Poroniłam – duszy ból
Poroniłam.Moje dziecko umarło. To była tak dawno temu. A jednak czasem przychodzi taki dzień, gdy wsystko boli. Czasem miawam taki okropny dzień. Zaczyna się na przykład od potwornego bólu głowy już od przebudzenia. Do tego dochodzi ból brzucha podczas miesiączki lub stres w domu, czy pracy i już człowiek czuje się, jakby wcale nie spał. Ale fizyczne dolegliwości są niczym w porównaniu z bólem duszy…
W mediach społecznościowych często pojawiają się posty, w których kobiety opowiadają o swoich ciężkich przeżyciach związanych z ciążą. Gdy mimo woli rzucam okiem na 2 czy 3 takie historie, wszystko wraca. Przypomna mi się to straszne uczucie. Poroniłam. Mój świat się skończył, nie chcę istnieć. A trzeba dalej żyć.
Poroniłam pierwszy raz.
Pamiętam jakby to było wczoraj, jak bardzo cieszyliśmy się, gdy pierwszy raz okazało się, że jestem w ciąży. Przeglądaliśmy katalogi z mebelkami dziecięcymi. Chodziliśmy do sklepów z rzeczmi dla dzieci. Planowaliśmy. Potem było drugie usg. Bałam się bardzo, że będzie coś nie tak. Czułam się źle, miałam okropną zgagę i nawracające nudności, byłam bardzo zmęczona. Wszystko to nie miało znaczenia, gdy zobaczyłam to małe bijące serce! 3 tygodnie później nagle przestałam mieć nudności. Poszliśmy na usg. Mieliśmy oglądać małe rączki i nóżki. Jestem lekarzem, gdy zobaczyłam obraz USG wiedziałam. Ale nie chciałam uwierzyć. Poszłam się przebrać do łazienki i nadal nie dopuszczałam tej myśli do siebie. Czekałam, by doktor to powiedział. W zasadzie czekałam, by zaprzeczył!!! Ale wiedziałam, że nie może. Moje dziecko nie żyło. Poroniłam po raz pierwszy.
Ból duszy jest niebezpieczny.
Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam wtedy umrzeć. Doktor robił co mógł, by mnie pocieszyć, ale w takiej chwili nic nie przynosi otuchy. Teraz też z oczu płyną mi łzy jak grochy, gdy o tym myślę. Jeszcze, gdy jechalismy do domu autem bardzo chciałam, by jakiś pijany kierowca w nas wjechał.
Potem zadzwoniłam do koleżanki z ginekologii i umówiłam się na drugi dzień do przyjęcia, by poronić martwą ciążę. Bliskim i przyjaciołom wysłałam tylko smsa „Umarło”. Nie byłam w stanie nic więcej zrobić. Płakałam całą noc. Przeklinałam Boga, świat i siebie samą. Trzy raz schodziłam na dół z myślą, żeby połknąć wszystkie tabletki jakie mam w domu. Jednak moja kotka nie pozowoliła mi na to. Od razu wskakiwała mi na ręce i nie schodziła z klatki piersiowej dopóki nie zmieniłam zdania. Myślę, że tylko dzięki niej żyję. O 6 rano wygrałam sama ze sobą. Powiedziałam, że się nie poddam. Choćby nie wiem co będę mieć dzieci i będą najwspanialsze na świecie.
Poroniłam po raz drugi i ostatni.
Rok później znów byłam w ciąży. Tym razem się nie cieszyłam. Nie świętowałam. To był tylko etap. Byliśmy już zapisani w ośrodku adopcyjnym i czekaliśmy na szkolenie. Nie płakałam, gdy w nocy zakrwawiłam. Myślałam, że już po wszystkim. Pojechałam do szpitala, ale okazało się, że jeszcze nie poroniłam. Dostałam leki, leżałam, ale lało się dalej. Dwa dni później było po wszystkim. Tym razem nie byłam nieszczęśliwa, byłam zła. Po co mi to było? Po co zachodziłam w tę ciążę? Tylko niepotrzebny stres. Po wyjściu ze szpitala zadzwoniłam do ośrodka adopcyjnego i płacząc pytałam, czy uda nam sie wcześniej trafić na kurs niż we wrześniu. Desperacko potrzebowałam sensu życia. Pani odpowiedziała, że niestety jeszcze nie wie. Że nie ma decyzji, ale zwykle musi minąć cały rok.
Kiedy potem dostałam telefon, że zapraszają na kurs w kwietniu oszalałam z radości.
To nie mija.
Wtedy byłam sama. Dziś to wiem. Potrzebowałam wsparcia, a dostawałam statystyki i pytanie jak dać na imię utraconemu dziecku (było to potrzebne do spraw ubezpieczenia), a jak damy, gdy umrze kolejne… Myślałam, że to stres, żal, że nie myśli co mówi. Byłam sama.
Czasem nie chcę robić przyjaciołom kłopotu. Przecież poroniłam tak dawno. A jednak właśnie teraz ta historia kłuje znowu i wraca ból. I piszę do przyjaciół i są. I choć z nim się rozstałam to teraz nie jestem sama. Nareszcie.
Sposób na ból.
Dotąd nie lubiłam się za bardzo przytulać. Teraz stanowczo więcej i mocniej ściskam moje dzieciaki. A kiedy przybiegną do mnie krzycząc „Moja mamusia kochana przyszła” ból w sercu ustępuje miejsca szczęściu i wzruszeniu. Możecie się ze mnie śmiać, ale ja po prostu wiem, że dusza tego chłopca, który umarł w moim ciele jest teraz w moim synku. On jest takim strasznie moim chłopcem. Dziewczynki są tymi córkami, których w sobie nosić nie mogłam. Kocham ich najbardziej na świecie.
Ten ból jest potrzebny.
Znajoma powiedziała, że powinnam pożegnać się z tamtymi dziećmi, spalić usg, zamknąć ten etap. Ale nie uważam tego za dobry pomysł. Ten ból wracający od czasu do czasu jest mi potrzebny. Sprawia, że wiem po co jestem. Te przeżycia są częścią mnie jako kobiety i jako matki. Ukształtowały mnie w tych rolach. Ten ból, gdy wraca uświadamia mi, że wydrapałam się sama – całkiem sama – z tej ciemnej czeluści i wróciłam do świata. Jestem po to dawać szczęście i być szczęśliwą.
Jeśli chcecie poznać historię cudu adopcji to zapraszam tutaj!
Polecam też blogi innej aniołkowej mamy Sercem Otulone
11 komentarzy
Xyz
Moja siostra straciła pierwszą ciążę. Byliśmy z nią całym sercem. Myślę, że ktoś nad wami czuwał jeśli chodzi o posiadanie dzieci, bo obecnie ośrodki wymagają minimum pół roku na przeżycie straty. Widać tak miało być 🙂
Katarzyna Ptaszyńska
Najwyraźniej. W naszym przypadku pójście na kurs było najlepszym co mogło pomóc. Gdy nas zaprosili, byłam pewna, że to co przeszłam, było po to, by teraz było już dobrze. I tak się właśnie stało.
Katarzyna Kajzar
Dziekuje za prawde, ktora piszesz.
Kamila
Dziękuję 🙂 przy moim Małym Lobuzie nie sposób nie mieć dobrego humoru :)) ale jest i to jest najważniejsze. Ściskam Cię bardzo mocno
Kaś
Masz rację..im dłużej trwa ciąża tym trudniej przeżyć taką stratę… Kiedyś myślałam, po co mi było to leczenie i starania..przyniosły tylko ból..ale wiem, że gdybym wcześniej zdecydowała się na adopcje nie spotkałabym moich cudownych dzieci, a mąż nie byłby tak przekonany do tej decyzji i mogłoby się to skończyć źle…Pozdrawiam i życzę dużo radości i samych szczęśliwych dni!
Kaś
Masz rację..im dłużej trwa ciąża tym trudniej przeżyć taką stratę… Kiedyś myślałam, po co mi było to leczenie i starania..przyniosły tylko ból..ale wiem, że gdybym wcześniej zdecydowała się na adopcje nie spotkałabym moich cudownych dzieci, a mąż nie byłby tak przekonany do tej decyzji i mogłoby się to skończyć źle…Pozdrawiam i życzę dużo radości i samych szczęśliwych dni!
Kamila
Znam ból doskonale który siedzi w człowieku po takiej stracie. Stracie dziecka upragnionego wyczekiwanego i ukochanego od pierwszej chwili… u mnie było gorzej.. (jak dla każdej kobiety która traci co kocha). Ciąża 7 Mc przebiegała bez komplikacji Syn rozwijał się prawidłowo ale był bardzo ruchliwy… i któregoś dnia przestałam czuć jego ruchy. Na początku myślałam że poprostu śpi i z taką myślą jechałam do szpitala po to by się upewnić ze jednak tak jest. Choc ruchy nie wielkie ktore czulam to juz jak po tem sie okazalo to byl martwy plod ktory daje wrazenie ze to dziecko. Gdy przyjechałam (pomijam szczegół potraktowania mnie jak śmiecia przez lekarza ) zrobiono mi w końcu usg które wykazało ze serce synka nie bije. Filip nie żyje. Panika strach ból i wściekłość na siebie bo przecież mogłam się rozerwać (słowa lekarza) pytania dla czego? Co się stało? Przecież wszystko było ok.. Nie potrafię opisać nawet co wtedy czułam. To tak jakby ktoś mi wyrywal serce.. potworny ból. Oczywiście musiałam urodzić siłami natury ( bo to bezpieczniejsze) 3 dni wywoływania porodu. Męczarnia która nie miała happy endu. Rodzisz męczysz się ale nie ma dla kogo.. obok w sali słyszysz płacz innego zdrowego dziecka a Twoje po urodzeniu nie zaplacze. Urodziłam 13 września . Syn się udusil pepowiną. Która daje życie ale jak się okazuje tez je odbiera… i mimo tych 7 lat wciąż pamiętam jakby to było wczoraj. Ale mam drugiego synka (który niestety też był owinięte pepowiną taka przypadłość ) ale wszystko skończyło się dobrze dzięki P.dr.ktora zauważyła w porę ze się zapetlil. I tak sobie to tłumacze ze gdyby żył Filipek nie było by Kubusia. Największe moje szczęście które wynagradza mi wszystko i wypełnia pustkę po pierwszym synku. Trzeba żyć dalej. Pamiętać ale nie rozpamietywac. Mamy zdrowe dzieci. Tak myślę że takie wydarzenia nam się przytrafiaja bysmy zobaczyły jak jestesmy silne i jak wiele potrafimy przezwyciężyć. Życzę Ci trzeźwego spojrzenia na to wszystko (tak jak robisz to do tej pory)uśmiechu na co dzień.. wiem ze to wraca. Ale masz super dzieciaki i warto żyć i cieszyć się życiem. I dużo zdrowia 🙂 pozdrawiam serdecznie. Kamila
Kalina
Dziękuję Ci za ten tekst bardzoooo!! Ja straciłam moje dwie ciąże pierwsza stracona w 9 tyg, druga w wcześniej 6. Wiem że to ciążę wczesne e były…one były istniały. Po pierwszej stracie było mi ciężko;( moja córcia która teraz ma 5 lat trzymała mnie w pionie ale po stracie drugiej poczułam taka sama złość jak Ty. Myślałam że nie powinnam się tak czuć ale…tak właśnie było. Czułam złość , wściekłość i …ulgę że to już za mną. Odcięłam się od swojego ciała jakby umysł nie chciał jeszcze raz tego przeżywać. Może to ochrona?? Teraz mam prawie 37 lat i…chciałabym mieć kolejne dziecko ale nie wiem czy psychicznie uniosła bym fakt że mogłoby być coś nie tak:)( czuje się jak tchórz:(( niestety. Mam nadzieję że moje dzieci przyjdą jeszcze do mnie 😉 niedlugo. Pozdrawiam cieplutko kalina
Katarzyna Ptaszyńska
Ten ból rodzi różne emocje. I to jest dobre. Trzeba je przeżyć. Poczuć całym sobą. Tylko wtedy można odnaleźć spokój. Lęk pozostaje… My niby bezpłodni, ale gdy spóźnił mi się okres ponad 2 tygodnie umierałam że strachu, że jestem w ciąży i znów będę musiała przejść przez stratę dziecka… Rozumiem Cię doskonale!
Kaś
A tak wielu nie rozumie jakie to straszne… mam nadzieję, że teraz i ciebie czekają już tylko jasne dni, a ból na dnie serca choć pozostanie, będzie trwał po to, byś mogła jeszcze bardziej czuć szczęście. Pozdrowiam!
Black-Iris
Tak bardzo Cie rozumiem, rok temu w 23 tygodniu ciąży nagle przestałam czuć ruchy. Przez dwa dni wmawiałam sobie,że to może dziecko się obróciło w inna stronę i dlatego nie czuję jego kopniaczków, ale po dwóch dniach pojechałam do ginekologa, który tylko potwierdził to,co tak naprawdę wiedziałam- mój upragniony synek nie żyje. Rodziłam jego martwe ciałko w sali do porodów rodzinnych,żeby nie stresować innych ciężarnych.I urodziłam 19 czerwca całe 37 cm miłości utraconej. I choć mam dla kogo żyć, bo mam 3 letnią córeczkę, która jako jedyna trzyma mnie w pionie, to i tak wciąż nocami wyję w poduszkę kiedy nie śpię, a kiedy śpię, śni mi się to co utraciłam. I to nieprawda,że nie znamy wartości czegoś, dopóki tego nie utracimy, ja sobie doskonale zdawałam sprawę z tego, co posiadam łudząc się,że będzie to trwało wiecznie.