);
Bez kategorii,  Jak rodzic rodzicowi,  W garnku i na talerzu

Od kuchni Gerbera do kuchni Ramseya – czyli smakosz z niejadka

Wszystkie dzieci, gdy z nami zamieszkały próbowały nakłonić nas byśmy je rozpieszczali w tym karmili tylko tym co uważały za najlepsze…Najchętniej rano i wieczorem nutellę, a na obiad słodkie naleśniki… Ale wiadomo, że jeśli się kocha to chce się jak najlepiej dla kochanej osoby – najlepiej nie zawsze oznacza tak jak ona chce…
Przez pierwszy miesiąc staraliśmy się, by dzieci poczuły się u nas jak najlepiej. Nie wprowadzaliśmy nowych  zasad i faktycznie trochę je rozpieszczaliśmy. Dostawały oczywiście śniadanie, lunch i obiad – taki układ by móc zjeść główny posiłek razem – a mąż wraca z pracy przed 18. Ale często były słodkie płatki czy kanapki z dżemem, a do obiadu ziemniaki lub makaron, bo dziewczyny początkowo nie chciały jeść nic poza tym. Piły też więcej soków niż wody. No i codziennie były niewielkie ilości słodyczy. 
Nie chciałam oczywiście odpuścić wprowadzenia zdrowszego żywienia, ale nie od razu Kraków zbudowano… Jeśli chodzi o dziewczyny to zaczęłam od edukacji. Robiąc posiłki tłumaczyłam im, że od ryb jest się mądrzejszym, od mięska się rośnie, a od warzyw i owoców pięknieje..itp. Asia miała problemy z zębami i musiała chodzić do dentysty – wykorzystałam moment i przekonałam je, że to od słodyczy i słodkich napojów… że trzeba pić więcej wody, a słodkie jeść rzadziej..i tak zeszliśmy do soku tylko do obiadu, słodycze początkowo były 4x w tygodniu, potem 3x, aż w końcu zostały weekendy i święta… Decyzje te były wspólne, więc nikt ich nie negował. Oznaczyłam „dni słodyczowe” czerwonymi kółkami w kalendarzu i jak ktoś o coś prosił odsyłałam do niego… I najważniejsze!!! To dotyczyło wszystkich!! Nas też!! Nawet gdy dzieci już spały!!  Bo przykład jest najważniejszy!
Co do wprowadzania nowych produktów to udało się dzięki dwóm rzeczom – podejściu marketingowemu i odwadze i otwartości na nowe Zuzki. I tak na przykład: nie chciały jeść nic poza ziemniakami i makronem – im dałam więc ziemniaki, nam ryż. Zuzia pyta co to? Ryż. Mogę spróbować? Jasne. O jaki dobry! Dasz mi trochę? Daję… Aśka się wierci…w końcu też próbuje. O jaki dobry. To może być jutro na obiad? Jasne… za kilka dni – dzieci ryż my kasza gryczana…Zuzia – Co to? Czarny ryż. (marketing). Fajny mogę trochę? itd. Potem był mały ryz (kuskus), żółty ryż (kasza jaglana) itp. Kaczka to duży kurczak, pietruszka to biała marchewka itd. itp. 🙂 z czasem obie się nauczyły, że warto próbować nowych rzeczy i chętnie zajadają moje eksperymenty – ostatnio np. ciepłą sałatkę z krabów. Warzywa też wprowadzałam np. na pizzy…pizza jest pycha, to wie każdy… Jeśli na pizzy była np. cebula i smakowała to znaczy, ze cebula jest dobra…:)
Natomiast z Alim to zupełnie inna historia… Ali nie chciał jeść stałych produktów…podejrzewano nawet nadwrażliwość podniebienia. Postanowiłam to sprawdzić. Czy faktycznie ma problemy z gryzieniem. Jak? Kupiła grubą, twardą czekoladę z wielkimi i grubymi kostkami… Dostał do ręki spory kawał, z lodówki…by było trudniej… Włożył do buzi..twarde, ale słodkie…polizał, possał – ale wolno się rozpuszczało…no i poszło ugryzł wielki kawał, bez problemu i pożarł w kilka sekund miażdżąc zębami…Pomyślałam – tu cię mam…po prostu próbujesz z nami wygrać;)
„Wojna” zaczęła się od odstawienia od telewizora. Wielu rodziców karmi dzieci przed jakimś ekranem – to ułatwia, bo dzieci bezmyślnie otwierają buzie…ale nie uczą się jeść…nie skupiają się na jedzeniu i często nawet nie zwracają uwagi na smaki… Trzeba było z tym skończyć. Wyszykowałam obiad ze słoika – taki, który lubił najbardziej – i wyłączyłam bajki. I co? Buzia zamknięta…zbliżam łyżeczkę…płacz. Tłumaczę, że nie będzie już bajek do jedzenia…ale opór rośnie.. Po 10 minutach zrezygnowałam, mówię nie chcesz jeść oto nie jedz…ale tv nie włączyłam…była 15..dostał tylko wodę… nie zjadł nic do wieczora, bo nie było bajki…nie jadł nic ani rano, ani w południe, ani po spaniu….nic aż do 18…mimo, że regularnie dostawał posiłki…ale bez TV…w końcu się poddał i o 18 zjadł obiad..już nigdy nie walczył ze mną dłużej niż 20 minut….I bitwa wygrana..
Powoli wprowadzałam coraz bardziej stałe produkty do jego diety…np. dodawałam trochę warzyw w kawałkach czy miękkiego mięsa do „gerberków”… on już teraz brał do buzi, bo bał się głodu..ale kawałki wypluwał…no to podawaliśmy je coraz szybciej…tak, że nie nadążał wypluwać… poza tym dostał łyżkę do ręki i sam jadł – a, że nie umiała omijać kawałków stałych to sam je sobie nakładał i przełykał… 
No to „mały spryciarz” wykombinował jeszcze jeden sposób…ten, przy którym wielu rodziców wymięka…wymioty. Dzieci maja krótki przełyk i szeroki wpust, więc bardzo łatwo wywołać im wymioty i specjalnie nie są one dla nich nieprzyjemne… Najpierw wkładał sobie łyżkę w gardło..ale to było łatwo wyeliminować łapiąc go za rękę gdy kombinował… no to nauczył się spinać przeponę i wymiotować samoczynnie…  Cóż było robić… nie powiem kosztowało to wiele nerwów, ale przetrwaliśmy… Przy tym mąż zrzędziła, że się nie uda po 100 razy na dzień.. 
Nakładałam więc mu podwójna porcję. Przypinałam w krzesełku (wcześniej tego nie robiłam), by nie mógł zwymiotować do talerza z jedzeniem..i obkładałam całego ręcznikami papierowymi… Gdy zwymiotował, mówiłam, jak to brzydko zrobił, że teraz śmierdzi, brzydko wygląda, trzeba sprzątać. Wycierałam go dość niedelikatnie i……podawałam dalej jedzenie… Po 2 tygodniach spasował…
Teraz je wszystko to co my, sam, jest chętny do poznawania nowych smaków i uwielbia pomagać przy gotowaniu. Znam kilka osób, które odpuściły na etapie wymiotów…i potem miały/mają duże kłopoty z przekonaniem już starszych dzieci do jedzenia czegoś więcej niż kilku produktów… Ja wytrzymałam, choć często ciśnienie rosło, albo łzy stawały w oczach… Ale mam teraz super dzieciaki, które zdrowo się odżywiają i rosną jak na drożdżach – 12-13 cm w półtora roku każde. Zuzia miała słabe włosy, gdy raz zaczepiłam o nie przy „wygibasach” to kępka grubości centymetra została mi w ręce…dziś można by podnieść je za nie… Wiele osób zazdrości mi tego, ze jedzą ryby, warzywa i pieczywo pełnoziarniste – okupione to było moja i męża ciężką pracą, ale było warto!

2 komentarze

Dodaj komentarz