);
Jak rodzic rodzicowi

Jestem złą matką. ..

Wczorajsza sytuacja w przedszkolu przypomniała mi kilka podobnych… Co prawda opinia innych zwłaszcza obcych ludzi obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg, ale takie scenki wprawiają mnie w rozbawienie, rodzą refleksję nad ludzką naturą. Sama obserwuję czasem według mnie „dantejskie” sceny – jak ubieranie 7 latka przez matkę, zakazywanie dzieciom biegania na placu zabaw „bo się spocą i przeziębią” czy wyrażanie zgody 4 latkowi na granie przez całe popołudnie na komputerze… ale choć myślę, co myślę to nie komentuję, nie czepiam się i nie dopytuję… co najwyżej daję przykład… np. „A co ty Zuziu będziesz dziś robić? – Bawić się na polu i pisać literki”…
Zacznę od wczoraj…było ciepło, rano 8 stopni w ciągu dnia miało być 16, było pod 20. Rano Zuzia włożyła kurtkę na krótki rękaw, bez czapki (o szaliku i rękawiczkach już dawno zapomniała) – wsiadła do auta i wysiadła tuż przed przedszkolem, gdzie przez 11 nie wychodzą na zewnątrz, bo są zajęcia. Gdy ją odbierałam dowiedziałam się, że pani przeszukała jej szafkę w poszukiwaniu czapki, szalika i bluzy… o 11 było 15-16 stopni…..Dziś było cieplej… Panie pewnie dostały zawału gdy okazało się, że w szafce jest tylko polar…bez kurtki…
Podobnie w zeszłym roku, gdy odbierałam Asię z zerówki (14-15 stopni), wychowawczyni z poważną i zatroskaną miną mówi: Pani Kasiu, Asia nie ma czapki ani szalika… Ja na to: No nie ma… zapadła cisza…mojego niezrozumienia i jej zakłopotania… przyjęła do wiadomości, ale była wyraźnie zdegustowana…
W domu musiałam pochować wszystkie rajstopy Alusia..bo ciocia z uporem maniaka wkładała mu je pod spodnie przy dodatnich temperaturach….
W ostatnią niedzielę, też zostałam niby na ucho, ale głośno bym słyszała skrytykowana.. „Jak ona może takiego malucha puszczać na tę dużą zjeżdżalnie, przecież on nie ma jeszcze 5 lat!” Oburzona swojego 6 latka trzymała na placu dla maluchów gdzie musiał omijać pełzających 1-2 latków – jej wola… Ali ma 3 lata, ale śmiga po drabinkach, schodach, balach i innych przeszkodach..więc nie będę go ograniczać. Początkowo go pilnowałam gdy właził na sprzęty „dla starszaków”, asekurowałam i patrzyłam jak sobie radzi. Teraz wiem, że to dla niego fraszka i jest bezpieczny… ta pani tego nie wie..ale ocenia..no cóż niech się trochę pofrustruje.. ja nie będę.
Na spacerze na deptaku moje dzieci biegają. Gdy mówię start ruszają, odbiegają dość daleko (ale w zasięgu naszego wzroku i głosu) i gdy krzyczę stop zatrzymują się natychmiast i czekają, aż do nich dojdziemy. Bawimy się tak od początku (czyli 1,5 r.). Najpierw w parku czy lesie i dystans do odbiegania był mały. Jak ktoś się nie zatrzymał musiał kolejne kilka minut iść za rękę… Dzięki tej zabawie dzieci nauczyły się, że gdy słyszą stop musza stanąć – bardzo przydatne na co dzień… nie mam przecież 3 rąk… poza tym nie zawsze jest dość szeroko byśmy mogli iść razem. Ale starsza pani ciągnąca kilkuletnią wnusię za rękę musi komentować.. „Jak pani może takie maluchy tak wypuszczać! Pobiegną gdzieś i wpadną pod rower, albo się przewrócą i co będzie!”
Są też sytuacje bardzo dla mnie nie zrozumiałe… Odbieram Zuzię z przedszkola. Pani mówi Zuzia zjedz cukierka od Mateusza. Pytam czy Mateusz ma urodziny? (Pozwalam na 1 cukierka z okazji urodzin – normalnie jemy słodycze tylko w weekendy). Nie tak po prostu przyniósł. Mówię, Zuzia nie jemy słodyczy w tygodniu, weź cukierka i schowamy na sobotę. Zuzia bez żadnych oporów chowa cukierka do kieszeni – często tak właśnie robi gdy dostanie w przedszkolu słodycze… Obie panie mało nie zabiły mnie wzrokiem…wyrażając dezaprobatę…jakbym się znęcała nad córką…
Wiele osób nie rozumie i czyni mi wyrzuty za to, ze kładę dzieci spać w wakacje tak samo jak na co dzień… No ale przecież my mamy zwykle tylko 2 tygodnie wolnego w tym czasie….  dzieci i tak muszą wstawać rano z nami. ..wspólnie zjeść śniadanie i być gotowym gdy przyjdzie ciocia. ..no i wieczorem nam też należy się trochę czasu wolnego. Dzieci nic nie tracą. ..bo zaczynają dzień wcześniej  i są wyspane. Nie ma też problemu z powrotem do szkoły i przedszkola. ..
Gdy jesteśmy u rodziny, zwłaszcza naszych cioć bardzo często rzucają się one do pomocy dzieciom. Chcą je ubierać, kroić im owoce lub nawet karmić…trudno im zrozumieć, że one z prawie wszystkim już sobie radzą i cieszą się tym.  Poza tym kilka razy moje maluchy miały łzy w oczach podczas obiadu… bo ciocia nie dała im cebulki na mięsko…bo nie dostały marchewki i pietruszki do rosołku… bo nie było wody do picia.. Rozumiem, że pewnie z ich doświadczenia wynika, że dzieci nie lubią warzyw i piją tylko słodko..ale można zapytać;)
No cóż jak widać jestem złą matką… Złą, bo ubieram dzieci adekwatnie do pogody..złą, bo pozwalam im, a nawet zachęcam do samodzielności, złą, bo dużo od nich wymagam, wiedząc na co je stać, złą, bo pilnuję ich zdrowego odżywiania i odpowiedniej ilości snu…. Ale, niech sobie ludzie myślą, że je ograniczam lub na za wiele pozwalam, niech sobie myślą, że jestem złą matką… o ile tylko moje dzieci nadal będą miały najwyższą frekwencję w szkole i przedszkolu..bo chorują raz w roku… niech dalej rosną  pięknie – z 10 centyla na 50 i z 5 na 75… niech nadal maja idealną wagę, piękne silne włosy i mocne paznokcie… niech poznają świat i uczą się tak szybko jak dotąd…niech będą uśmiechnięte od ucha do ucha i wypoczęte… to ja już mogę sobie być zła:) 

4 komentarze

Dodaj komentarz